Bydgoszcz-Warszawa-Rzym-Catania-Syrakuzy-Monastyr i El-Jem -Kelibia-Palermo-Neapol-Rzym-Warszawa-Bydgoszcz (18.01 – 04.02.2008) |
18.01.2008
Wyjeżdżamy
z Bydgoszczy Głównej o 5:30 (od razu wiedziałam, że za wcześnie) Pociąg, zwany
pospiesznym, kończy swój „długi” bieg na stacji Bydgoszcz Wschód! Podobno
popsuła się lokomotywa... Po 30 minutach Pan Konduktor powiadomił nas, że być
może ruszymy za ok. 1,5 godziny. Nie pozostało nic innego jak przesiąść się do
pociągu, który odjeżdżał z Bydgoszczy godzinę później (a nie mówiłam!).
|
Do
Warszawy dojechaliśmy ok. 10:20. Później autobus nr 175 i wkrótce naszym
zmęczonym oczom ukazuje się lotnisko „Okęcie”. Strudzeni marzymy o kufelku
piwa... Marzenie ziszcza się, jednak cena – 13zł. za 0,4l. Tyskiego jest
delikatnie mówiąc wygórowana... Nic to, wypijamy ten drogocenny napój i
zasuwamy do samolotu. Wszędzie panuje okropny tłok, ale nie poddajemy się i
wkrótce lecimy do Romy. |
W
samolocie niezbyt przyjemna obsługa (a może mamy zbyt wygórowane wymagania?),
jedzenie również niegodne polecenia chociaż cena biletów pozwalała na snucie
marzeń o czymś zgoła innym. Lotnisko „Roma Fiumicino” jest ogromne jak dla
Polaka mało podróżującego po świecie. Wiedzie z niego dosyć kosztowna droga (11
eurosków) na dworzec „Termini” koleją o sympatycznej nazwie „Leonardo da
Vinci”. |
Jestem po
raz pierwszy w Rzymie i od razu zakochuję się w tym mieście (pomimo ogromnego
wora, który dzielnie dźwigam na plecach). Sam dworzec jest bardzo przyjazny
palaczom – „pety” po prostu rzuca się na podłogę; za chwilę sprytna maszyna
zabiera je w dalszą drogę...(oczywiście wszędzie znaki „zakaz palenia”). Wkrótce
po przybyciu na „Termini” odjeżdżamy w kierunku Catanii (bilet kosztuje ok. 40
euro). |
|
19.01.2008
Przeżywam
mały „koszmar”. W miejscowości Villa S. Giovanni wypada poddać się przeprawie
promowej. Pomimo nieprzespanej nocy postanawiam udać się na rekonesans. Ma się
rozumieć, że dokumenty i „komórkę” zostawiłam w przedziale (o zgrozo!).
|
Wyszłam z
wagonu i chciałam obejrzeć Scyllę i Charybdę... Nic nie zobaczyłam a powrót do
mojego wagonu stał przez wiele minut pod znakiem zapytania. Ależ byłam szczęśliwa,
gdy przypomniał mi się numer wagonu, którym jechałam. |
Kiedy już
dopłynęliśmy do Messiny i usiłowałam zamknąć na dłużej swoje strudzone oczy,
raptem „zajaśniało”. Do przedziału wpadło trzech umundurowanych facetów z
doskonałą(!) latarką, karabinami i psem typu Szarik... Pojęcia nie mam czego
szukali... Ale, nic TO, jedziemy w końcu dalej. Pociąg ma oczywiście godzinkę
spóźnienia. Wreszcie ukazuje nam się Etna a w chwilę później Catania. No i nasz
kapitan – Wojtek. |
Idziemy
do mariny zanieść bagaże, później dokonujemy stosownych zakupów (niedaleko
mariny sprzedają cudowne wino za 1,3 euro/litr). Jeszcze prysznic i ... w
dalszą drogę... Niestety, jacht o nazwie WOJ wyposażono w diabelskie urządzenie
zwane w niektórych kręgach...samosterem. Dzięki temu mam o jedną przyjemność
mniej (chwilowo). No i płyniemy...
Następna
przystań to Syrakuzy (poprzednia relacja z Sylwestrowego rejsu jest świetna).
|
|
20.01.2008
Wojtek pozwala
mi wyprowadzić jacht z mariny. Obok oczywiście nikogo. Ale i tak sprawiło mi to
niezłą frajdę. Moje kiepskie sterowanie przejmuje w końcu wróg nr 1 – samoster
(gdzie On się tego nauczył?). Pogoda, jak dla mnie-piękna. Jest bezchmurnie i
specjalnie nie wieje. Ok. 15:00 „chłopaki” idą pod pokład a ja zostaję sam na
sam ze Śródziemnym (samoster odpoczywa).
|
Wcześniej
gościliśmy na pokładzie gołąbka. Był zaobrączkowany, niestety nie chciał
skosztować ani chleba ani wody, które mu zaserwowaliśmy. Po kilku godzinach
odlatuje; szkoda, bo brakowało mi czasami towarzystwa w kokpicie... Powinnam
chyba dodać, że płynęliśmy we troje – Wojtek, Janusz no i ja. |
Płyniemy
w stronę Malty; często na silniku. Wejście do La Valetty jest
niesamowite-szczególnie po zmroku. Trochę stresu związanego z przybijaniem i ...
jesteśmy na Malcie. |
|
21.01.2008
Jest 3:00
– pierwsze kroki kierujemy do toalet, później po szklaneczce wina (tego z
Sycylii) i idziemy SPAĆ. Ponieważ miejsca mamy aż nadto wybieram ostatecznie
koję dziobową (polecam!), z której mam bezpośredni dostęp do WC. Prawie Hilton!
O ok. 8:00 jakoś udało nam się obudzić. Wojtek odnosi paszporty, później
poranna toaleta i śniadanko.
|
A teraz
cenna uwaga - ZAWSZE pamiętaj numer autobusu, którym podróżujesz!. My tak, niestety
nie zrobiliśmy. Oj była „jazda” z dotarciem do WOJ-a (są trzy mariny). Na
Malcie polecam Katedrę z obrazami Carravagia. Nie żałujcie pieniędzy. Jest tego
naprawdę warta!
O
godzinie 16:15 – wypływamy z La
Valetty w stronę Lampedusy. Pogoda sprzyja, początkowo...
|
|
22.01.2008
Płyniemy
dalej, jak można się domyślić... Wojtek donosi o jakimś „zwiastunie sztormu
znad Zatoki Biskajskiej”. Dla mnie „miód na serce”. W maju 2007r przeżyłam na
Biskajach PRZERAŻAJĄCE chwile. Zaczynam czarnowidzenie.. Wiatr stężał, fale
również nie pozostawiają nic do życzenia... Sterując czuję się powoli jak
wielka bohaterka... Niestety nie wszystko wychodzi mi tak jak powinno i w końcu
ląduję pod pokładem. Cierpliwość Wojtka ma swoje granice...
|
|
23.01.2008
Lampedusa
na zawsze kojarzyć mi się będzie z...psami. Wygrzewają się te stworzenia na
słoneczku, gdzie tylko spojrzysz. Są
przesympatyczne jednak...trzeba uważać z dokarmianiem. W końcu doprowadziłam do
tego, że snuł się za mną cały sznurek czworonogów. I trudno później pozbyć się
powyższego towarzystwa...
|
Wracając
do naszego pobytu na tej wulkanicznej wyspie - kiedy szliśmy z Januszem
troszeczkę pozwiedzać, zajrzałam przez okno opuszczonego budynku i
....oniemiałam. Na środku pomieszczenia stała...trumna, na niej trupia czaszka,
na półkach dookoła również czaszki. Przypuszczam, że kiedyś była tu
interesująca knajpa a trumna służyła za stół... Chodząc tak i zwiedzając w
końcu natrafiamy na Wojtka, szukającego jak zwykle dostępu do netu. |
Idziemy
razem na piwko. Okazało się, że w knajpce, do której z uporem maniaka
wracaliśmy, pracuje Polka – Beata (jest ponoć jedyną naszą przedstawicielką na
wyspie). Poczęstowała nas chipsami, orzeszkami solonymi i jedzonkiem typu zapiekanka.
W ramach podziękowania Wojtek tłucze kufel (wiatr!), po czym przenosimy się do
środka. Pijemy kolejne piwko i wracamy na WOJ-a. Tutaj Wojtek oświadcza, że
jutro ma urodziny. Wiadomo jak spędzamy wieczór... |
|
24.01.2008
O godz.
9.00 wypływamy obierając kurs na Monastyr (Tunezja). Początek przyjemny; słowo
„jachting” jest tu jak najbardziej na miejscu. Niestety „sielankowa jazda” w
końcu się kończy. Wieje ponad 30 węzłów. Jacht zasuwa ponad 10 węzłów...Mam
przyjemność być wówczas za sterem.
|
Do Afryki
dopływamy ok. 22:30. Po potwornym (jak dla mnie) manewrze stawania w linii
wiatru i zrzuceniu żagli oraz po horrorze związanym z zacumowaniem (Wojtku –
wybacz nam!) stawiamy nogi na stałym lądzie. Pojawia się dwóch Panów –
kontrolują jacht, zaglądają do wszystkich pomieszczeń, nie omijają nawet komory
silnika (myślą, że przewozimy uchodźców z Europy?) Popijamy wódeczkę
(Januszową). W końcu są urodziny Wojtka. Jeszcze prysznic i spanko. |
|
25.01.2008
Rano –
zwiedzanie mariny i oczekiwanie (dłuuugie!) na wizę tunezyjską (5 euro). Okazało
się, że zamiast bandery tunezyjskiej wywiesiliśmy...turecką. Brawo Wojtek!!! Oczywiście
zwrócono nam na to uwagę i Turcja ląduje pod pokładem... Jemy „obfite”
śniadanie złożone z jednej bułki na troje i czekamy na wizę (chcą zdjęcia). Oczekiwanie
przeciąga się do godz. 12.00. W końcu głodni jak diabli, ale z wizami udajemy
się na „podbój” Monastyru.
|
Tutejsi
„akwizytorzy” nie pozwalają na zbyt długą samotność. Zaciągają do sklepu z
wyrobami skórzanymi (podobnież). Kurtka, która „wystawiona” została za 390
dinarów w końcu osiąga realną ceną 120, po czym trafia na grzbiet Janusza. |
Jemy
śniadanie (paskudne) za ok. 3$ od osoby; Wojtek wraca na jacht a my z Januszem
wędrujemy dalej. Po drodze spotykamy „przewodnika”, który opowiada nam coś po
angielsku(?) i robi dwa zdjęcia. Później wskazuje na swoje chore oko wymagające
drogich leków. Oko, faktycznie musi być chore, ponieważ zdjęcia nie obejmują
naszych głów... |
Odwiedzamy
skałki na morzu (byłam tam 10 lat temu), włóczymy się po „ nieturystycznych”
uliczkach rozkoszując się po drodze przepysznymi sandwiczami (z tuńczykiem w
roli głównej). Widzimy Mauzoleum Bourgiby (pierwszego w historii prezydenta
niepodległej Tunezji) i arabski cmentarz... Wszystkie groby skierowane są w
stronę Mekki. W końcu wracamy na jacht. |
|
26.01.2008
Rano
pożyczamy samochód (Renault Clio) i jedziemy do El Jem (to mój pomysł). Zwiedzanie
amfiteatru zajmuje nam sporo czasu; do tego „chłopaki” prowadzą długie
negocjacje handlowe z właścicielami pobliskich bazarów. Ja również poddałam się
szaleństwu zakupów i przywiozłam do Bydgoszczy chustę i szal (oczywiście po
uprzednim targowaniu). W końcu wypada wypłynąć z Monastyru. Ok. godz. 16:00
kierujemy WOJ-a w stronę Kelibii.
|
|
27.01.2008
Dopływamy
ok. 14:00. Zwiedzamy miasto i natrafiamy na knajpkę z piwem (rzecz raczej
niezwykła w tych okolicach ale...Polak potrafi). Przepyszne i tanie sandwicze,
zimny napój z chmielem w roli głównej i idziemy spać.
|
|
28.01.2008
Od rana
nieźle wieje. 30-41 węzłów (w porcie). Zwiedzamy zamek na górze, którą widać z
daleka. Poza nami zero turystów. Pływanie zimą ma swoje plusy! Pomimo (wg mnie)
okropnego wiatru mamy płynąć w kierunku Sycylii. Boję się okropnie a mój strach
potęgują przestrogi tunezyjskich marynarzy... W końcu Wojtek i Janusz zgadzają
się na jeszcze jedną noc w porcie (wiadomo co o mnie myślą...)
|
|
29.01.2008
Ruszamy o
7:30 w stronę Marsali. Dopływamy tam ok. 0:30...(większość trasy pokonujemy na
silniku). I pomyśleć, że dzień wcześniej tak pięknie wiało Wolę nawet nie
patrzeć w kierunku Wojtka...
|
|
30.01.2008
Poranna
toaleta (zimno!) i zwiedzanie miasta. Marsala, nie jest miastem, do którego
chciałoby się powrócić....
|
|
31.01.20008
No to
„zasuwamy” do Palermo... Początkowo na silniku, później wiatr chwilami
przybiera nieprzyjemną prędkość...ok. 30 węzłów.
No i
dotarliśmy na Sycylię ok. 4:00. Spanko...
O 8:00 –
pobudka! Zwiedzamy miasto – jest piękne! Sporo emocji dostarcza wizyta w
katakumbach. Godne polecenia! Jeszcze kilka chwil na jachcie i...pora
wracać...w stronę Polski...Oczywiście, ze łzami w oczach.
|
|
01.02.2008
Dla nas
przygoda jeszcze się nie skończyła... Płyniemy promem z Palermo do Neapolu, na
którego widok faktycznie można umrzeć, tym bardziej, jeżeli na plecach dźwiga
się taki bagaż jak ja (ok.18kg). Mnie to miasto nie zachwyciło. Pomimo, że
wschód słońca z Wezuwiuszem w tle jest zniewalający, no i te wąskie uliczki z
suszącym się praniem...
|
|
02.02.2008
Rzym –
dojeżdżamy z Neapolu pociągiem za 20 euro, a później...brakuje słów...Dla mnie
to najpiękniejsze miasto, do którego udało mi się dotrzeć...Spędziłam w nim 3
dni i na pewno tam kiedyś wrócę... Tak samo jak wrócę na WOJ-a...!
|
|
Marzena Żołnierowicz |
|
|
|
|
|
|
|